czwartek, 30 sierpnia 2012

Snatch - Przekręt ,co tu więcej mówić


Poprzedni post był dowodem na to żeby nie pisać czegokolwiek po pijaku. Ale pośmiać się można.


Guy Ritchie, twórca najnowszych Sherlocków i filmu Rock'N'Rolla, były mąż Madonny z przyjemnością spłodził pare filmów o "życiu" gangsterskiego półświatka Londynu.Jego powieści pełne są podejrzanych transakcji z Rosjanami, starszych gości rządzących z tylnej kanapy limuzyny, mocno zarysowanych postaci które na długo pozostają w pamięci (jak eks-Specnazowcy z RocknRolla)


Przekręt opowiada nam jak to zwykle u Ritchiego pare nakładających się na siebie historii o podobnych celach i planach. Z jednej strony walki bokserskie, oczywiście nielegalne, z drugiej poszukiwania wielkiego diamentu. Opowieść lekka łatwa i przyjemna. Osobom jarającym się brytyjskim akcentem dodatkowo zapewnia doznania słuchowe.
Guy Ritchie to taki odpowiednik Jeremy Clarcksona pośród reżyserów. Nie robi filmów pod publiczkę, zamieszcza to co sam lubi, bawi się z widzami prowokując ich jeszcze stereotypami dotyczącymi Cyganów lub podrzucając pare żartów o mowie Niemców.

Ale ni dajcie się zwieść. No cóż, role nie wymagały od aktorów wspięcia się na jakiś mistrzowski poziom, jednak jest całkiem przyzwoite. I naprawdę miło było widzieć te wszystkie epizodyczne role jakich w filmach Ritchiego jest mnóstwo. Wydaje się, że reżyser wręcz kreuje świat przedstawiony w filmie ( teoretyk sztuki filmowej mógłby wam pewnie zrobić wykład o tym, że tak jest zawsze) , a my jako widzowie z chęcią się w niego zagłębiamy. Podobały mi się pewne zabiegi reżysera by tę papkę nam uatrakcyjnić, chociażby połączenie sceny pościgu za jednym z bohaterów z jednoczesnymi scenami pościgu za zającem. Polecam, jedna z niewielu ciekawszych scen.



Jednak Snatch to przede wszystkim smaczny fast food. Film idealny do chipsów albo coli. Łatwo przechodzący przez organizm, nie zostawiający śladu. Jeśli chcesz się pobawić w gangsterkę i chcesz "zobaczyć" jak to ma wyglądać to proszę bardzo. Tylko potem nie napadaj na monopolowy czy coś.

środa, 29 sierpnia 2012

Wyspa tajemnic, thriller z "ciekawym" zakończeniem - oto cały opis

Tak, serio. To będzie chyba najkrótszy post na tym blogu. Zaciekawiony obejrzałem Shutter Island i wiecie co? Film nie licząc sceny duchowej rozmowy DiCapria (całkiem dobra rola,to muszę przyznać, wyuczył się robić zdziwione miny) ze swoją ukochaną jest całkowicie przeciętny i niewybijający się z tłumu. Taki dobry średniak. Nie żałujesz, że obejrzałeś, ale przechodzi całkowicie obok Ciebie.
Przywyknijcie, zobaczycie taką minę o wiele częściej w trakcie projekcji.

Szczerze powiem. Z całego filmu zapamiętałem tylko motyw przewodni przewijający się w tym fragmencie : (przy okazji to ta scena o której mówiłem)

Poza tym film nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Wybaczcie tyle hejta ale głupio coś oglądać 2 godziny by w końcu odkryć oklepany i przedstawiany już dziesiątki razy scenariusz. Oto cała Wyspa Tajemnic. Tajemnica jest jedna. Aktorów wielu. Mindfucków zero jeśli logicznie myślicie. Chciałbym wspomnieć o dobrzej grze aktorskiej ale jest trudno, bo jest po prostu dobra, a każdy , w tym ja, woli krytykować niż chwalić. Broni się partner głównego bohatera, tak samo jak garść epizodycznych postaci. Brak dziur w scenariuszu, nie licząc samego scenariusza.


Niezbyt zachęcam. Zabija czas, nic więcej.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Expendables 2, czyli tona masy, pare ton ładunków wybuchowych i parenaście tysięcy sztuk amunicji

Niezniszczalni. Chociaż w oryginale tytuł brzmi "spisani na straty" albo "zbędni" , polskie tłumaczenie w pełni oddaje ducha tej nawołującej do miłosierdzia i pokoju produkcji.
Pomijając walory moralne lub estetyczne, ewentualne wzbogacenie wnętrza i zastanowienie się nad problemami dzisiejszego świata, jestem pełen podziwu dla tego grona aktorów. Najstarsi z nich mają po 65 i 66 lat ,a reszta z pewnością też już nie zagości w umysłach dzieci. Ale mimo to powstali ze starczych fotelików, wzięli się za siebie i nagrali przyzwoity bezmózgi film akcji.
Po prostu niezniszczalni.


Jeśli widzieliście pierwszą część to w zasadzie nie zobaczycie nic nowego. Więcej gwiazd kina lat 80. i 90. ,więcej wybuchów, więcej onelinerów. Przy czym film jest zrobiony z o wiele większym "jajem" o czym świadczą chociażby liczne nawiązania do klasyki tych wszystkich filmów klasy B i C. Główny przeciwnik nazywa się Vilain(czyli prawie jak łotr po angielsku, cóż za oryginalność), bohaterowie przerzucają się znanymi z poprzednich filmów tekstami,a Chuck Norris wyskakuje w najdziwniejszych miejscach przy muzyce z "Dobrego,złego i brzydkiego",klasyki westernu.


Ocenianie czy jest to dobry,czy zły film jest naprawdę trudne. Nagrany kamerą Panavision(taką samą nagrywano 20 lat temu), zawierający kosmiczne ilości absurdu i kompletnie nielogiczny ma właśnie taki być. Takie były założenia i z pewnością realizacja ich wyszła o wiele lepiej niż w pierwszej części. Tu nikt nie będzie miał wątpliwości, że film cokolwiek udaje. Niezniszczalni napinają stare muskuły, walą przeciwników po gębach i strzelają ,nigdy nie zmieniając magazynków.



Cieszy mnie ich forma. Szkoda, że nasze ikony lat 90. ukrywają się w serialach, reklamach, ewentualnie prowadzą teatr i zniknęli z kina. W czasach komedii o poziomie poniżej dna i mułu potrzeba takiego przypomnienia. My również mieliśmy filmy o których zapominamy, a które nagrane w innych krajach byłyby klasykami na całym świecie. Kroll, Sara, Nic Śmiesznego, Psy, Samowolka , Killer, Reich, Sztos, Demony Wojny, Ekstradycja, Dług. Filmy czasem średnie, czasem mierne, czasem kultowe. Jednak po zebraniu grupy aktorów, których one wypromowały moglibyśmy znów nagrać coś dobrego. Bez product plamentów, bez pokazywania warszawskich kawiarni i restauracji ze wszystkich stron.

piątek, 24 sierpnia 2012

Incepcja ... - musimy iść głębiej !

Swoich czytelników (całych trzech) mam za inteligentnych ludzi. Za osoby chcące się rozwijać, czasem obejrzeć prowokujący film, a nawet jeśli odprężyć się umysłowo,to również przy pewnego rodzaju mentalnej rozrywce.

Jeśli któreś z was jeszcze nie obejrzało Incepcji muszę zapytać... Jak do cholery to się mogło stać?


Dwa lata po premierze kolejnego filmu Dolana możliwość obejrzenia go wciąż cieszy mnie jak małe dziecko. Incepcja ,będąca połączeniem 3 gatunków (heist movie, psychologicznego i akcji ) jest przede wszystkim wspaniałym widowiskiem dla oczu i uszu. Pomimo spotkania się paru osób z negatywną reakcją na soundtrack wciąż stawiam go na piedestale. Zwłaszcza kiedy się zna film na pamięć i błyskawicznie dopasowuje słyszane kawałki do poszczególnych scen.
Mając teraz przed sobą klawiaturę właściwie trudno mi cokolwiek napisać. Jeśli macie do autora tego tekstu jakiekolwiek zaufanie po prostu teraz, w tej chwili poszukajcie fragmentów na YT albo zdobądźcie film w jakikolwiek znany wam sposób.

Obejrzenie wersji z lektorem na TV się nie liczy. Nie ogląda się filmów z lektorem. Albo uczycie się angielskiego i wychwytujecie smaczki zawarte w wielu filmach ,albo szukacie ang napisów ,jeśli jesteście wzrokowcami jak ja. W najgorszym wypadku polskie napisy. Inaczej komedie są nieśmieszne, a filmy z dialogami nie oddają pełni emocji i uczuć.
Już jakiś czas temu chciałem tak komuś powiedzieć.

Wracając do tematu. W wielu memach jeśli mamy do czynienia z pewnego rodzaju wielowarstwowością występuje słowo Incepcja, pomimo ,że jest to błąd. Samo pojęcie Incepcji to podłożenie po prostu komuś pomysłu,idei. I właśnie to robi ten film. Tak samo jak podczas sytuacji gdy kłamstwo najłatwiej oprzeć na drobince prawdy, dzieło Nolana na podstawie paru znanych każdemu sytuacji konstruuje cały świat.
Możemy to porównać tylko do oglądania po raz pierwszy Matrixa ,albo Fight Cluba. Po seansie nachodzą nas przemyślenia, chcemy dyskutować o scenach , lub po prostu rozkminiamy dwa dni o co chodziło i gdzie jest haczyk. Incepcja oglądana za pierwszym razem może pogubić. Dopiero wraz z kolejnymi wyjaśnieniami jasne dla nas stają się widziane wcześniej sceny lub zachowania. Ważny jest każdy detal.
Scena zamykająca-majstersztyk. Tak samo sceny z zerową grawitacją i efekty specjalne.


Ale Incepcja to nie tylko robienie nam mindfucka (dosłownie) i sceny akcji. Za siedmiowarstwową opowieścią kryje się sprawnie wplecione love story. Jedno z lepszych jakie widziałem w życiu. Smutek ,radość, zawiedziona nadzieja. W podsumowaniu jest nawet zmaganie się ze sobą, pokonanie pewnego rodzaju słabości i przezwyciężenie długo skrywanej obawy o stracie.


Podsumowując. Nie widzieliście? Obejrzyjcie. Nie podobała się? Przemyślcie wiele scen i spróbujcie tym razem podążać za akcją a nie spoglądać na drugą osobę mówiąc "już się pogubiłem/pogubiłam". Jeden z niewielu filmów dla których dałbym sobie skasować część pamięci by zapomnieć o Incepcji. Po czym obejrzeć ją wtedy znów po raz pierwszy....
"You're waiting for a train..."

wtorek, 14 sierpnia 2012

Pościgi warte polecenia

Chociaż gdy wpiszecie "najlepsze filmowe pościgi" w google większość rekordów będzie zbliżona do mojej listy to i tak postanowiłem sam dla was napisać jakie sceny samochodowe sam lubię i polecam filmy z ich "udziałem". Lista jest wg przychodzących pomysłów, nie wg jakiegoś pogrupowania który jest lepszy/gorszy.

1.Pomimo tego ,że najnowsza część serii opartej na powieściach Ludluma to podobno gniot ,warto obejrzeć trylogię Paula Greengrassa opowiadającą historię ,inna niż w książce , Jasona Bourne'a. Osobiście polecam drugą i trzecią, z o wiele bardziej zintensyfikowaną akcją i słynnym dla tej serii sposobem kręcenia scen z wolnej ręki. Scenę wybrałem z Krucjaty Bourne'a , umieszczona w Moskwie, przedstawia ucieczkę głównego bohatera przed jego niedoszłym zabójcą. Zwróćcie uwagę na na to ,że Moskwa z racji zakorkowania rzadko udostepnia ulice filmowcom , więc z pewnością musiano niezwykle się postarać w trakcie kręcenia. Zaskakuje mnie tylko pancerność rosyjskiej taksówki wobec tylu stłuczek, oraz to ,że policyjne Mercedesy W124 E500 są wobec niej słabsze. Rosja to ciekawy kraj.

2.Quantum of Solace, jedna z gorszych części o Bondzie , zaczyna się jednak świetną sceną pościgu włoskimi drogami. Przy czym zmasakrowany zostaje ukochany przeze mnie Aston oraz pare również pięknych Alf Romeo 159. Zniszczony samochód po nakręceniu zdjęć został oddany do któregoś z brytyjskich muzeów gdzie każdy może go dotknąć ,powsadzać palce w dziury po kulach czy pomacać wyrwane zawiasy. Znów mamy do czynienia z prawie ,że pancernych samochodem nieimającym się jednak bądź co bądź długiego ostrzału z nawet karabinu maszynowego.

3.Ronin. Bardzo dobry film z 2 pościgami. Ja wybrałem ten pierwszy z racji po prostu sentymentu do jednego z "aktorów" biorących w nim udział. Pare lat Citroen XM był u mnie w rodzinie przez co ,gdy patrzę jak jest obijany aż łza się w oku kręci. Ale wracając do sceny. Poprzedzona krótkim strzelaniem, przedstawia pościg za łysym gościem z walizką. Po kolei jego obstawa w trakcie pościgu zostaje wyeliminowana co sprowadza nas do szybkiej sceny z jazdą wąskimi uliczkami. Bez zbytniego efekciarstwa, sztuczek kaskaderów, po prostu czysty pościg i adrenalina.

4.Bullitt. Bez tej sceny wielu by mnie spaliło na stosie. Pościg Forda Mustanga za Dodgem Challangerem przeszedł do historii kina i rozsławił San Francisco. Skoki na wzgórzach, odpadające kołpaki, mijanie o milimetry tramwajów. Na końcu wybuch chociaż w wersji HD widać ,że samochód nawet nie trafił w dystrybutory paliwa. Nie licząc tej sceny film jest wręcz nudnawy i przegadany. Brak w nim tego geniuszu kina policyjnego. Niemniej jednak , to klasyk

5.Niezwykle "słodka " scena znowu z Bonda, tym razem mamy Jutro nie umiera nigdy i ucieczkę przed ekipą sprzątającą. BMW serii 7 ,doposażony przez Q w mnóstwo zabawek sieje spustoszenie na parkingu wielopoziomowym , następnie ląduje w sąsiednim budynku. Sam film pare razy oglądałem specjalnie dla tej sceny, sam nie wiem czemu. Razi od niej brak realizmu ,czy chociażby to Bond tak łatwo prowadzi za pomocą palca ponad dwutonową limuzynę na pełnym gazie ,no ale cóż, nie sposób się nie uśmiechnąć gdy pokonuje wszelkie przeszkody i sam w końcu bez problemów wyskakuje z pędzącego samochodu. Magia.

Project X, od zera do bohatera dzięki epickiemu melanżowi

Po pochłonięciu wszystkich odcinków Skinsów , próbie skołowania zioła (najczęściej nieudanej ) i koniecznie paru zgonach na domówkach typowy gimnazjalista znajduje film o "największej imprezie w historii" . Po obejrzeniu rodzi się idea - "muszę to zrobić u siebie". Oto Project X.

Dla tych którzy jeszcze o Project X nie słyszeli. Znów mamy trzech kolegów (jeden jest najnormalniejszy, drugi to wkurzający typ z przerośniętym ego i za dużą pewnością siebie, trzeci to przegraniec którego życie się wkrótce odmieni) którzy są zupełnie nieznani w szkole i chcą to zmienić.
Znajdź 3 różnice między bohaterami Supersamca i Projektu X.

Plan jest prosty. Domówka zmieni podejście wszystkich i sprawi ,że zyskają sporo znajomych. I oto cała fabuła. Prawdziwie młodzieżowe kino. Ale wiecie co? To brzmi źle tylko w teorii. Szczerze mam nadzieję ,że ten film zmieni kogoś życie. Mojego raczej nie odmienił ale niezwykle się podobał. Nie obraża inteligencji, nie jest umoralniony lub ocenzurowany. Na dodatek ma jedno z najlepszych zakończeń imprezy jakie widziałem w kinie.
Koniec końców nasi bohaterowie stają się idolami i poważanymi osobami, chociaż każdy stracił hajs na studia (tak, w USA są płatne ) żeby pokryć koszta napraw. Podsumowaniem filmu jest niewątpliwie pytanie ojca protagonisty " -straciłeś przyszłość dla jednej nocy, było warto? ; -tak" , co trochę źle świadczy o współczesnej młodzieży w moim wieku no ale cóż.... Każdy robi to co lubi.
Wracając do konstrukcji filmu. Jest dobrze zrobiony, świetnie zmontowany, okrasza go świetnie pasująca muzyka ,która sama zachęca do znalezienia się po filmie na naszej playliście. Jako melanżowy film Project X nadaje się doskonale. Zwłaszcza kiedy impreza robi się nudna lub jest naprawdę nieźle i chce się trochę pośmiać przy piwie. Project X dobrze się broni. Nie załamał i nie był żałosny. Polecam

Act of Valor, amerykańskie fap fap do ichnich sił specjalnych

Mało kto obejrzy,obejrzał Act of Valor przypadkowo. Już sam tytuł "Akt Męstwa" sugeruje ,że mamy do czynienia z pełną patosu i gwieździstej flagi produkcją dla społeczeństwa ,która ma pokazać jakimi bohaterami są żołnierze USA. Zazwyczaj wszelkie akcje propagandowe amerykańskich sił zbrojnych mają naprawdę ładny budżet i wsparcie Pentagonu, stąd łatwo o spełnienie prośby dotyczącej kręcenia przy udziale żołnierzy i prawdziwego sprzętu.
Przykład wysokobudżetowej reklamy o zasięgu globalnym jak to super w wojsku


Kiedy dorzucimy do tego scenariusz napisany przez jakiegoś fana Toma Clancy'ego ,pragnącego również połączyć rodzinne tragedie i wątki z ogólnoświatowym rozdaniem kart w zakresie bombowych działań terrorystów otrzymujemy całkiem czytelny zarys filmu. W tej chwili również czytają już tylko miłośnicy militariów ew. wielbiciele kina akcji,reszta już odpadła.
Nie rozwodząc się nad ogólnikami dłużej. Historia sojuszu terrorysty (koniecznie Gruzina, w końcu nie można pokazać niewdzięcznych Afgańczyków i Irakijczyków, oni są przecież wyłącznie wdzięczni za interwencje) i handlarza bronią (Rosjanin, jakże by inaczej) jest całkiem znośna, i na tyle prosta ,że obyło się od dziur w scenariuszu. Akcja jest natomiast przedstawiona świetnie. Nie licząc niektórych odrobinę przegadanych fragmentów, sceny walki bronią się doskonale. Jak można dowiedzieć się z tego filmu :
na planie umieszczono i naturszczyków i prawdziwych aktorów. Nie zauważyłem przykładów drewnianej gry, komandosi grają całkiem nieźle, a dzięki ich sprawności fizycznej uniknięto za dużej ilości sztucznych efektów komputerowych.
Obowiązkowa dla tego typu kina scena poświęcenia głównego bohatera dla "większego dobra"


I w sumie muszę powiedzieć ,że od paru lat nie widziałem tak dobrze oddanych walk ,co wbrew pozorom jest trudno stwierdzić ,bez dużego doświadczenia ,ale powiedzmy sobie szczerze, czasem sceny strzelanin budzą w nas uśmiech. Tu tego uniknięto, wszystko dzieje się dynamicznie, bez zbytniego efekciarstwa (chociaż dojazd do murka na kolanie trochę bawi), jednak pare motywów z filmów szkoleniowych dla najemników dla się zauważyć.
Przykład efekciarstwa

Bądź co bądź Act of Valor to przykład dobrego filmu wojskowego (nie wojennego), przy którym można się po prostu odprężyć i nie bać ogłupienia lub pozbawieni części szarych komórek. Polecam

piątek, 10 sierpnia 2012

Indiana Jones i Ostatnia Krucjata , jeden z ostatnich filmów przygodowych

Templariusze, naziści, Święty Graal, Indiana Jones. Kino przygodowe końca XX wieku z pewnością nie potrzebowało niczego więcej. Sam trochę zazdroszczę naszym ojcom ,że mogli oglądać tyle kultowych filmów w kinach, a nie widzieć je dopiero po raz pierwszy na małym tv. Szczególnie ,że reżyserowie pokroju Spielbierga byli szczególnie płodni pod tym względem i co parę lat na świat przychodził film , który momentalnie stawał się kultowym.
Tak samo było z pierwszym z filmów o Indianie Jonesie, archeologu ,którego można by teraz nazwać praktykiem. Preferującym eksplorację jaskiń (koniecznie z działającymi parosetletnimi pułapkami) , ucieczki przed autochtonami i zawsze uratowanie jakiejś naiwnej bohaterki. Momentalnie w wyobraźni widza zagościł stereotyp archeologa i awanturnika ala Jones, z kapeluszem , rozpiętą koszulą i biczem(sic).
Poszukiwacze zaginionej arki odnieśli duży sukces. Następnie zagościliśmy w Świątyni Zagłady, niestety już nie tak zaskakującej. Przyszło pare lat posuchy, Spielberg chwilowo odsunął serię z Harrisonem Fordem na boczny tor. Na całe szczęście dla nas i dla reżysera chęć odświeżenia serii przyszła w idealnym momencie.

Czemu Ostatnia Krucjata jest wg mnie najlepszym z "Jonesowych " filmów? Czwarta część pt. "Królestwo kryształowej czaszki" jest dla mnie niestety słabsza niż chociażby pierwowzór i stąd wolę określenie trylogia, tak jakby ostatniej części nie było. Rozwija też wiele pomijanych wcześniej wątków, wprowadza pare nowych, potrafi je dobrze zawiązać i pozostawić bez zbyt dużej ilości pytań po finałowej scenie. Pełna pościgów , dobrze budowanego napięcia, z odpowiednią zagadką w tle. Po prostu bardzo dobra. Mieszanka charakterów w postaci Seana Connerego i Harrisona Forda jest odpowiednio wybuchowa i co najważniejsze jest dobrze wykorzystana . Nie czuje się ,że postać ojca Indiany jest dodana na siłę, lub w wyniku skoku na kasę. To ważne.

Trochę żałuję, że takich filmów się już nie kręci. Raz myślałem czy co można by podpiąć pod odpowiednik kina przygodowego w dzisiejszym kinie. Po długim namyśle najbliżej była seria o Transformersach ale nawet mnie śmieszy to porównanie. To nie ta klasa, nie ta fabuła, i nie ta gra aktorska. Oczywiście, filmy Micheala Baya nie są złe, sam je bardzo lubię. Ale jakbym miał podsumować 3 ostatnie jego filmy to byłoby to : wybuchy, komandosi, roboty, samochody(koniecznie dużo product placement), modelki Victoria' Secret. Nastolatkom w XXI wieku wg Hollywood nic więcej nie potrzeba.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Weekend ,czyli jak Pazura naoglądał się Pulp Fiction

Tym razem o wybitnym brazylijskim arcydziele, filmie który wgniata w fotel historią o kulawej dziewczynce gotowej poświęcić wszystko by zdobyć kwiatek dla umierającej siostry. W międzyczasie zakochanej w ślepym policjancie ,niemowie zmuszonym spacyfikować jej rodzinny dom i targanym rozterkami na temat twardości skórki od chleba, z którym męczył się w trakcie śniadania. Mógłbym tak jeszcze długo , ale nie, zgadliście , nie ma takiego filmu. Tak samo jak wolałbym żeby nie było tego obrazu.
Najdosadniej? Polska komedia, nie wiem czemu nazywana gangsterską. Tak jakby samo pojęcie "polska komedia" nie obrazowało już pewnego nurtu w polskiej kinematografii. Tym razem, o dziwo nie jesteśmy bombardowani Adamczykiem ,na przemian z Karolakiem.
Pociesza mnie tylko w filmach z tym drugim ,że podobno po pijaku dzwoni do znajomych i żali się w jakich gniotach go obsadzają. Czyli równy chłop.

Wracając do tematu. Koncept jest prosty. Bierzemy dobrych aktorów, speca od efektów specjalnych z Hollywood, a akcję umieszczamy w przeciągu 2 dni, by móc skondensować akcję ,a film nie wydawał się rozciągać. Sklejamy to wszystko ideą dialogów, takich by móc je potem wycinać i wrzucać na YT jako śmieszne filmiki do przesłania i tym bardziej głębokich i ważnych dla fabuły. Na dodatek dorzucamy sceny akcji , by widz się nie znudził i trochę kobiet. I co najważniejsze, dwóch charyzmatycznych protagonistów, zabójczy duet , którzy będą jednocześnie się przyciągać i odpychać.
Każda z tych cech filmu była wałkowana setki razy. Do perfekcji. Jak można było połączyć je wszystkie razem i spierdolić? Weekend jest po prostu niezjadliwy. Trudno pokusić się nawet o grymas uśmiechu ,a część scen żenująca. Gdyby został nagrany przez reżysera amatora , z pewnością można by go pochwalić za pewnego rodzaju rozmach i wizję. Ale reżyserem jest Cezary Pazura. Aktor legenda. Kto jak kto ale on powinien po obejrzeniu scen po nagraniu skrzywić się i wyrzucić je do kosza.
Tego właśnie nie rozumiem w kiepskich filmach. Nie nagrywają ich idioci, każdy z tych reżyserów, operatorów, montażystów ma poczucie humoru,jakiś gust. W pewnym momencie pewne rzeczy nie powinny przejść dalej.

W dodatku otrzymujemy nieudolną kalkę Pulp Fiction. Schemat jest ten sam, tylko płytszy, dziejący się bez paru wątków w różnych kombinacjach czasowych i z o wiele gorzej zagranymi postaciami niż w oryginale. Humor równie kretyński co w Ciachu, tylko ,że nie oparty na ściągniętych z internetu żartach ( serio, zero oryginalności, scenarzysta po prostu polurkował internet i przepisał wszystkie "śmieszne " sceny). , co boli gdy znów przypominamy sobie ,że reżyseruje to Pazura.
Ehhh,nie chcę dalej pluć żółcią, ale to naprawdę boli kiedy nie chcemy się zupełnie wybić i więcej filmów wysłać na jakieś festiwale lub po prostu sprawić by były kultowe. Większość polskich filmów (mam na myśli komedie,ale tyczy to też poważniejszych )jest robiona jak dla idiotów. Jak i dlaczego? Nie wiem.

środa, 8 sierpnia 2012

American Psycho

Dualizm ludzkiej natury, przedstawiony w wielu filmach, wciąż zaskakuje i pozwala nam na jego kanwie oprzeć wiele intrygujących i błyskotliwych scenariuszy. Stosunkowo świeży,gdyż z 2000 roku ,film przedstawia nam życie finansistów Wall Street z lat 80. Kieszonkowe słuchawki są nowością, Nowy Jork zatłoczony jest limuzynami, a co bogatsi mieszkańcy żyją w coraz wyższych wieżowcach.
Główny bohater,Patrick Bateman (w roli Christian Bale) nie osiągnął (i co wg mnie ważne ,nigdy nie musiał) nic szczególnego. Za sprawą ojca jest dyrektorem pozorantem w jednej z korporacji, zadaje się z takimi samymi figurantami jak on i zaręczony jest z równie ustawioną dziewczyną. Jedyną rozrywką jest zamawianie miejsc do najbardziej obleganych restauracji w mieście, a prestiż widoczny jest poprzez lepiej wykonane wizytówki ( genialna scena ich prezentacji ) i poprzez wcześniej wspomniane zamawianie lepszych stolików.

Jednak Patrick skrywa tajemnicę. Za dnia uczestniczy w tej całej grze ,cały wolny czas poświęca by lepiej wyglądać (monolog o porannej toalecie) ,lecz co jakiś czas podświadomie zabija znane i nieznane mu osoby. Postać Batemana wydaje się nam destrukcyjna. Nie waha się przed użyciem siekier, noży, pił spalinowych , po czym w zimny i opanowany sposób pozbywa się ciał i maskuje wszelkie ślady. Niestety jego "zabawa" nie może trwać długo. Zabija kolegę z towarzystwa i ściąga tym sobie na kark nowojorską policję. Przypierany do muru przez inteligentnego i sprytnego inspektora (trochę już zakurzony William Dafoe) plącze tak misterną intrygę, że zaczyna się lekko gubić. Dochodzi do tego problem z określeniem własnego "ja". Patricka inaczej nazywają koledzy, nie poznaje adwokat, na dodatek okazuje się ,że wymyślone alibi jest prawdą. Więc te wszystkie sceny morderstw nie są prawdziwe?

Co się dzieje z naszym umysłem? Czy wszystko co robimy jest prawdą? Jeśli potrafi rano obudzić się i nie pamiętać wydarzeń z poprzedniej nocy lub też usłyszeć całą opowieść od znajomych to co za problem dla naszego umysłu przeżyć to i bez alkoholu?

niedziela, 5 sierpnia 2012

Dirty Harry - neofaszysta czasów rozluźnienia ?

Technika cyfrowa pozwala nam na ponowne obejrzenie dawno nie odkurzanych klasyków dzięki remasteringowi i dostosowania rozdzielczości wyświetlanego obrazu do coraz większych ekranów. Kolory nabierają soczystości a wszelkie skrajne kontrasty zostają załagodzone ,co pozwala zobaczyć więcej szczegółów.
Nie wspominając oczywiście o dźwięku przestrzennym i rozdzielczości HD. Dzięki tym udogodnieniom skorzystałem z okazji i przypomniałem sobie hit lat siedemdziesiątych, Brudnego Harrego.

Harry Callahan ,zły i wkurzony inspektor , ściga seryjnego mordercę po ulicach San Francisco. Brzmi oklepanie? Teraz trochę tak,jednak wtedy był to przełom i powiew świeżości. Inspektor już nie musiał być aniołem i pozwalał sobie na wiele nieprzepisowych zachowań. Clint Eastwood ,z wiecznym grymasem na twarzy, stworzył mocny szkielet dla przyszłego pokolenia niepokornych policjantów. Nie jest rasistą, po prostu nienawidzi wszystkich, nie znęca się nad przestępcami,ale daje im poznać kto jest górą.
Motywy które zostały powielone następnie w jeszcze paru następnych częściach (zwłaszcza w Sile Magnum, sequelu który tę granicę przesunął jeszcze bardziej pokazując całą brygadę linczujących policjantów),zagościły w filmach akcji na długie lata, a zyski firmy produkującej rewolwer protagonisty wystrzeliły w górę sprawiając ,że Magnum cal. 44 jest jednym z symboli popkultury.

Widoczna pogarda dla hipisów, skostniałego systemu i przemian zachodzących w ówczesnej Ameryce przelewa się wiadrami ,a my sami zaczynamy myśleć jak Callahan gardząc "śmieciami " i napełnia nas bądź co bądź chęć życia w tamtym świecie i czasach. Wiecznie słoneczna, prowokująca do rozluźnienia się wyraźnie kontrastuje z konserwatywnym głównym bohaterem , tradycyjnie i jakże stylowo ubranym...
you've got to ask yourself one question: Do I feel lucky? Well, do ya, punk?

The Shame - nie ma się czego wstydzić

Steve Mcqueen zapytany w wywiadzie co go skłoniło do zabrania się za ten film odparł ,że temat wyszedł sam podczas jednej z rozmów ze znajomym o życiu nowoczesnych singli. Po zebraniu trochę materiału okazało się jak wielu jest ludzi żyjących na pograniczu niespełnionej fantazji seksualnej i obłędu. W dodatku każdego z nich coś łączyło. Coś co rodziło się w nich przed, w trakcie, i po wieczornych sekskapadach. Tym uczuciem był wstyd.
Powiem to od razu. Film w moim odczuciu jest bardzo dobry. Zachwyciło się nim również mnóstwo liberalnych portali i cała masa widzów. Dla innych z kolei to quasi-porno z paradującym nago po mieszkaniu Fassbenderze (kto z nas tak nie robi jak jest sam) i paroma ostrymi scenami seksu . Kogo nie odrzuci pierwsze 10 minut filmu temu powinna się reszta spodobać. Obraz nie byłby tak kompletny bez protagonisty. Rola Fassbendera -cudo. Z pewnością trudno jest zagrać człowieka tak pewnego siebie i wiedzieć ,że wywoła dyskusje na najróżniejsze tematy naturalizmu w filmach.

W skrócie , Brandon (główny bohater) jest otoczonym sukcesem singlem. Fajny apartament z ładnym widokiem , dobra praca w branży IT, no i tego czaru mu też z pewnością nie brakuje. Jednak jego życie jest puste. Ten motyw każdy odbierze inaczej i z pewnością każdy opowiadając fabułę wskaże na inne podstawy nałogu Brandona. Wg niektórych jest zniszczony przez współczesny świat, wg innych chory, a wg jeszcze kogoś innego po prostu nowoczesny i świadomy potrzeb. Kobiety, tym czas zapełnia Brandon. Prostytutki, seks online, wypady do toalety w pracy. Co ważne , z najbliższą sobie kobietą, siostrą, nie radzi i kontakt ma bardzo pokiereszowany(świetna rola Carey Mulligan -Drive i nowy Wall Street). No ona w końcu doprowadzi Brandona na skraj rozpaczy i sprawi ,że (chyba) przewartościowuje swoje życie. Dowolna interpretacja zakończenia,coś co lubię.


Dołóżcie do tego hipnotyzujący motyw muzyczny z pierwszego trailera (zachęcam do obejrzenia, drugi ma już inny klimat) i wiele pamiętnych scen jak chociażby ta w metrze. Jeśli narzekacie na monotonię w związku albo chcecie się upić i obejrzeć coś głębszego to jest właśnie odpowiedni film.

The Artist - Artysta w oskarowym opakowaniu

Niemy, czarnobiały film, na dodatek z wieloma odniesieniami do historii kina ? W 2011 roku ?I to nie jakiś projekt teatralny, a wysokobudżetowy hit? Niemożliwe.
Historia dziejąca się w czasach ,gdy głos w filmie był sensacją, a muzykę odgrywała pod sceną orkiestra, przedstawia nam przemysł filmowy lat XX. Sztampowe filmy, z dzisiejszego punktu widzenia drewniana gra aktorska , oraz statyczna kamera są na porządku dziennym. Aktorom w trakcie scen doradza się co mają robić,a wszelkie wypowiedzi przedstawiają wyświetlane plansze. Co jednak przykuwa naszą uwagę? Spokój i ukojenie jakie bije od tego filmu. W paru scenach nie można powstrzymać banana na twarzy, na innych z kolei czujemy żal i współczucie dla bohaterów. Obrazy nie pozostawiają nas obojętnymi, to cecha prawdziwego kina.

Główny bohater, świetnie grający Jean Dujardin ,niemogący sobie poradzić z wypowiadaniem kwestii w kinie nowego typu (tak,naprawdę dla wielu aktorów to był wtedy szok ,że muszą mówić kwestie i będą one potem odtwarzane) ,traci popularność na rzecz przypadkowo wypromowanej przez siebie aktoreczki. Powoli traci kontakt z rzeczywistością,popada w alkoholowy szał, ogólnie stacza się coraz niżej, znacie takie rzeczy. W tle przewija się pare bardziej znanych hollywoodzkich twarzy robiących bardzo dobre wrażenie. Brak roli źle zagranej, lub doklejonej na siłę. Nadmienić można jeszcze ,że główny aktor przegrał walkę o Oscara z odtwórcą roli z Nietykalnych, Omarem Sy. Czy zasłużenie ? Oceńcie sami.
Oczywiście tak jak kino z tamtych lat i to kończy się happy endem. Następuje rewolucja i tak dalej,i tak dalej. Chcącym obejrzeć ten film z dziewczyną albo chłopakiem i potrzymać się za łapkę serdecznie polecam. Jak jesteście już dalej obejrzyjcie Wstyd.

sobota, 4 sierpnia 2012

Man of Steel - bo przecież Supermana już nikt nie pamięta

Superman. Niegdyś kultowa postać, bohater wielu filmów, przynajmniej jednego znanego mi serialu dawno nie gościł na naszych kinach. Ostatnia próba przywrócenia go do ludzkiej świadomości (Powrót Supermana) nie był szczególnie udany, z filmu kojarzę właściwie tylko to ,że Lexa Lutora grał w nim jak zawsze świetny Kevin Spacey. Jednak od tego "dzieła" minęło już 6 lat, a świat potrzebuje superbohaterów. Po nasyceniu Batmanem, nieudanych filmach w stylu Zielonej Latarni i również Zielonego Szerszenia , Spirita:Ducha Miasta, Watchmenów(skądinąd świetnych i głębokich ,ale zbyt zawoalowanych dla szerokiego grona)i jeszcze paroma innymi filmami postanowiono powrócić do najbardziej heroicznej legendy XX wieku. Gościa w w gatkach na wierzchu i patetycznej pelerynie. Supermana.
Tak,to nowy strój .Jak wszystkie nowoczesne matowy i bardzo anatomiczny. Kult ciała rozwija się bardzo prężnie. Pozbyto się również majtek i wsadzono jakiś ochraniacz na czułe miejsce. No cóż, balls of steel miał widać tylko Duke Nukem. Pojawiły się również 2 trailery.Właściwie jeden ale z dwoma narratorami. Nie zdradzę fabuły jeśli powiem, że jednym z nich jest Kevin Costner, filmowy przybrany ojciec, a drugim Russell Crowe, biologiczny ojciec.Russel zaliczył ostatnio wg mnie wpadkę w postaci Gladiatora 2.0 czyli nowego Robin Hooda,ale inni raczej go polubili. Trailery są po prostu epickie. Wstawiono muzykę z Władcy Pierścieni (chyba), w tle lecą patetyczne teksty a my widzimy same obrazy pełne symboliki i metafor. No cóż, zapomniałem nadmienić ,że reżyserem jest Zack Snyder(tak ,on nakręcił 300,oraz przerost formy nad treścią w postaci Sucker Punch) ,a nadzoruje i wspiera finansowo Nolan.
Samego protagonistę możemy skojarzyć tylko z paru dennych filmów ,których i tak nie oglądałem i starego Hrabiego Monte Christo, no to akurat pamiętam ale przez 10 lat troszkę się zmienił co zresztą widzicie na zdjęciu. No to co....trening Supermana?

The Dark Knight Rises - Mroczny Rycerz ledwo co wstaje

Zaczynam ten wpis otoczony muzyką Hansa Zimmera. Uważam go za jednego z lepszych kompozytorów muzyki filmowej, co z resztą nie jest zbyt trudne gdyż jest tylko pare dobrych nazwisk liczących się w tej branży i będących prawdziwymi magnesami na bardziej uwrażliwionych widzów. Soundtrack sygnowany nazwiskiem Zimmera zawsze przynosi ukojenie dla ucha i motywację w trudnych chwilach.
Czemu zaczynam od teoretycznie mało ważnego elementu filmów? Gdyż muzyka Zimmera u Chrisa Nolana, reżysera Memento, Prestiżu , Incepcji i trylogii o Batmanie zawsze grała pierwsze skrzypce. Czy to monumentalny Time, czy mniej znane kawałki z Mrocznego Rycerza ,zawsze pozostają w pamięci i budują oprawę audiowizualną w mistrzowski sposób.
I oto mamy kolejny film o Batmanie. Ponownie w nastrój wprowadza nas Hans Zimmer, ciemne kadry i szybki montaż oraz błyskawiczne rozgałęzienie wątków. Jeśli tak jak ja śledziliście każdy nowy trailer, rzucone zdjęcia z planu, lub pierwsze 6 minut filmu to wiecie czego się spodziewać, jednak otrzymujecie i tak to do kwadratu. Naprawdę, w 2hi 45m Nolan zgromadził tak wiele scen, miejsc i akcji ,że starczyłoby na 5 godzinny film (czego w sumie bardzo żałuję że nie zrobił, skróty niektórych scen bolą wręcz serce fana). Czasem mamy wręcz bezpośrednie i rzadkie u Nolana tłumaczenie fabuły,czasem zwrot następuje tak błyskawicznie ,że dopiero po filmie rozgryzamy co dokładnie się stało i w jaki sposób.
Film,powiem szczerze, za pierwszym razem (obejrzałem go już pare razy)wręcz mnie odrzucił. Byłem na niego tak nakręcony ,że spodziewałem się prawdziwego młota, czegoś co powali mnie i zmusi do rozpamiętywania poszczególnych scen po setki razy,jak było to w przypadku Incepcji i Mrocznego Rycerza. Tu jednak nie mamy takiego przełomu, czasem patos przytłacza, a na dodatek film serwuje nam cios w podbrzusze w postaci typowego hollywoodzkiego pocałunku w sytuacji kiedy każda sekunda się liczy. Dorzućcie do tego dziwnie żałosną choreografię 2 kluczowych walk i oto cały film. Następnego dnia jednak zacząłem znów wertować trailery i materiały jako bądź co bądź twórczości ,nawet tej gorszej Nolana. I wiecie co? Po obejrzeniu filmu po raz drugi polubiłem nawet większość scen, a nawet te słabsze nie były tak złe. Pamiętajcie, nigdy nie idźcie na film z przerośniętymi oczekiwaniami i po 13 godzinach pracy.
Film jest przepełniony akcją. Dostaliśmy prawdziwie Nolanowski film, z zakończeniem w stylu Incepcji , o którym będzie się jeszcze długo mówić, wieloma onelinerami które krąża już w memach,oraz paroma scenami które oglądam na YT z lubością. Chociaż postać Bane (dobra rola Hardy'ego,żałuje ,że jednak był to niewykorzystany potencjał) jest słabiej pokazana niż Jokera to i tak w całej historii filmowego Batmana będzie to czołówka łotrów. Zasługa w tym operatora kamery pokazującego Hardy'ego niż pozostali aktorzy. Podobny zabieg jak z niziołkami tylko ,że w drugą stronę. Nie jest monstrualny ale wystarczająco duży by być dosyć charyzmatycznym i wymagającym przeciwnikiem.
Film,chociaż gorszy od Mrocznego Rycerza, broni się doskonale. Z niecierpliwością czekam na wersję reżyserską (wierzę w jej wydanie) i wydłużenie filmu o chociaż jakieś pół godziny. To prawdziwe widowisko które można pokochać albo znienawidzić od razu. Playlista właśnie dobiega końca, OST się kończy, czas na trochę treningu w stylu Bruce Wayne'a...

Skyfall

Skyfall. Produkcja reżysera American Beauty od razu przyciągnęła moją uwagę. Jako fan większości z filmów o Bondzie (Quantum of Solace ,argh) wyczekiwałem drugiego trailera z niecierpliwością. I tak, dostałem to czego oczekiwałem. Najnowszy Bond ma być bardzo modern, ze stosowaną intrygą w tle i magnetycznym łotrem granym przez Javiera Bardema.
Tak,ten gość potrafi być przerażający. Na dodatek jego relacja z Bondem jest bardzo niejasna. Z tego co rozumiemy to nasz główny bohater może być nawet porzucony przez agencję lub zabity na jej zlecenie("take the bloody shot";-)). Wywołuje także odpowiednie napięcie i tę chwilę ciszy gdy pojawia się na ekranie. Bond jest wyraźnie zmęczony i bez formy. Uwielbiam sceny gdy protagonista wraca do pełnej sprawności lub trenuje by stać się wyczekiwanym przez nas bohaterem (patrz chociażby Batman Begins ).
Z chęcią dodam jeszcze,że wraca wreszcie Q,tym razem jednak grany przez Bena Whishawa, którego możemy skojarzyć z chociażby Pachnidła (główna rola). Wybór wg mnie odpowiedni z racji wieku i stanowiska Q. Trudno żeby we współczesnym świecie nowinki i gadżety wręczał starszy aktor. Młodszy Q, ryzykowna decyzja,ale logiczna.Oby dobrze była zagrana postać. Podsumowując. Do premiery zostało jeszcze trochę czasu, z pewnością doczekamy się jeszcze trailera, może nawet dwóch. Nie omieszkam wtedy je dokładnie prześledzić. Na razie - czekamy.

Witam

Witam. Jako fan sztuki filmowej postanowiłem co jakiś czas dzielić się z Wami tym co mi przyjdzie na myśl na temat kinematografii. Komentarze, zapowiedzi, recenzje, oto przykładowe treści.