wtorek, 30 kwietnia 2013

Niepamięć - cóż za trafny tytuł

Witajcie po dłuższej przerwie.

Od ostatniej gali oskarowej minęło już trochę czasu, więc co ciekawsze filmy, które nie zdążyły na nią są obecnie dopieszczane na następne konkursy.
Z kolei filmowe bestsellery, widowiska za wielkie pieniądze, są właśnie konwertowane na 3D i trzymane na początek wakacji, kiedy to gawiedź rzuci się do kin w przypływie euforii i chęci wydania gotówki(kto jeszcze nosi gotówkę?).



Kiedy pół roku temu wpadłem na trailer Obliviona, pamiętam, że zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Wiedziałem, że prędzej czy później go obejrzę z przyjemnością.
Przez film przewija się zaledwie 4 aktorów poza Kruzem(jego żona, przedostatnia dziewczyna Bonda, bóg - tzn. Morgan Freeman i Jaimie Lanister), których jak widać z moich przypisów zna się i lubi(poza aktorką grającą żonę, ją pierwszy raz widzę).
Królobójca(wybaczcie, ale poza Grą o Tron i bodajże najnowszą Rezydencją Zło nie widziałem go nigdzie indziej) jest aż w 3 scenach i mówi 2 zdania, Gordon Freeman w pierwszej scenie robi świetne wrażenie, następnie po prostu gra siebie, Olga Kurylenko stroi ciągle te same miny i tylko wałęsa się za Cruisem, następnie ginie, ale jednak nie ginie, by w końcu SPOILER ALERT urodzić dziecko i żyć długo i szczęśliwie z klonem głównego bohatera.


Film jest tak dziurawy scenariuszowo jak indyjskie drogi, a zbyt szybko rozwinięta akcja na początku i zakończona hollywoodzkim happy-endem wali nas po łbie i robi z nas idiotów.
Omawiana właśnie produkcja cierpiąca na dłużyzny i przydługie pokazy krajobrazów(pustynia, piasek, kanion, pustynia, piasek, kanion) niczym z Hobbajta nie potrafi logicznie przekazać historii widzom, a zamiast niedopowiedzeń dla fanów mamy coś na zasadzie "zrobiliśmy tak jak zrobiliśmy, co się czepiasz?".

Całe "piękno" świata post-apo (Ziemia po wojnie na wyniszczenie z nieznaną rasą obcych, samotni bohaterowie pozostawieni sami sobie, śniący i nieustannie marzący o zielonym świecie, problem z surowcami) dostaje w twarz, przez złe rozplanowanie filmu i skupienie się na Kruzie, zamiast na ocalałych ukrywających się w resztkach cywilizacji (ah, cóż by to był za gryfny film!).
O dziwo to właśnie nasz główny bohater gra tu najlepiej i zadziwia mnie tym, że już od 100 lat wygląda tak samo, i najpewniej przez kolejne 100 nic się nie zmieni.
Tom Cruise po dobrej roli w Rock of Ages, gdzie grał i śpiewał naprawdę z czuciem(postawiłbym 4+ właśnie za niego), trzyma poziom i godnie realizuje nakazania scenariusza.
A to, że jego działania są bez sensu to już inna sprawa.



Kiedy tylko Oblivion pojawi się na VOD i będziecie mogli go sobie obejrzeć mając pod ręką miskę z orzeszkami i możliwość pójścia do kuchni w każdej chwili, nie jest to zły wybór na nudny wieczór.
Film, który natychmiast zapomnicie i który nie wzbudzi większych emocji(dejm, cenzorzy z Equalibrium by go polubili).