Z kolei filmowe bestsellery, widowiska za wielkie pieniądze, są właśnie konwertowane na 3D i trzymane na początek wakacji, kiedy to gawiedź rzuci się do kin w przypływie euforii i chęci wydania gotówki(kto jeszcze nosi gotówkę?).
Kiedy pół roku temu wpadłem na trailer Obliviona, pamiętam, że zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Wiedziałem, że prędzej czy później go obejrzę z przyjemnością.
Przez film przewija się zaledwie 4 aktorów poza Kruzem(jego żona, przedostatnia dziewczyna Bonda, bóg - tzn. Morgan Freeman i Jaimie Lanister), których jak widać z moich przypisów zna się i lubi(poza aktorką grającą żonę, ją pierwszy raz widzę).
Królobójca(wybaczcie, ale poza Grą o Tron i bodajże najnowszą Rezydencją Zło nie widziałem go nigdzie indziej) jest aż w 3 scenach i mówi 2 zdania, Gordon Freeman w pierwszej scenie robi świetne wrażenie, następnie po prostu gra siebie, Olga Kurylenko stroi ciągle te same miny i tylko wałęsa się za Cruisem, następnie ginie, ale jednak nie ginie, by w końcu SPOILER ALERT urodzić dziecko i żyć długo i szczęśliwie z klonem głównego bohatera.
Film jest tak dziurawy scenariuszowo jak indyjskie drogi, a zbyt szybko rozwinięta akcja na początku i zakończona hollywoodzkim happy-endem wali nas po łbie i robi z nas idiotów.
Omawiana właśnie produkcja cierpiąca na dłużyzny i przydługie pokazy krajobrazów(pustynia, piasek, kanion, pustynia, piasek, kanion) niczym z Hobbajta nie potrafi logicznie przekazać historii widzom, a zamiast niedopowiedzeń dla fanów mamy coś na zasadzie "zrobiliśmy tak jak zrobiliśmy, co się czepiasz?".
Całe "piękno" świata post-apo (Ziemia po wojnie na wyniszczenie z nieznaną rasą obcych, samotni bohaterowie pozostawieni sami sobie, śniący i nieustannie marzący o zielonym świecie, problem z surowcami) dostaje w twarz, przez złe rozplanowanie filmu i skupienie się na Kruzie, zamiast na ocalałych ukrywających się w resztkach cywilizacji (ah, cóż by to był za gryfny film!).
O dziwo to właśnie nasz główny bohater gra tu najlepiej i zadziwia mnie tym, że już od 100 lat wygląda tak samo, i najpewniej przez kolejne 100 nic się nie zmieni.
Tom Cruise po dobrej roli w Rock of Ages, gdzie grał i śpiewał naprawdę z czuciem(postawiłbym 4+ właśnie za niego), trzyma poziom i godnie realizuje nakazania scenariusza.
A to, że jego działania są bez sensu to już inna sprawa.
Kiedy tylko Oblivion pojawi się na VOD i będziecie mogli go sobie obejrzeć mając pod ręką miskę z orzeszkami i możliwość pójścia do kuchni w każdej chwili, nie jest to zły wybór na nudny wieczór.
Film, który natychmiast zapomnicie i który nie wzbudzi większych emocji(dejm, cenzorzy z Equalibrium by go polubili).