środa, 26 września 2012

"nie" Jesteś bogiem

Jesteś bogiem to film, dla którego specjalnie poszedłem do kina, chociaż od dawna unikałem tego miejsca i kombinowałem jak tylko można.
Poszedłem, po obejrzeniu scen za planu, z chęcią zjechania filmu, aktorów i scenariusza. Spodziewałem się dziwnie brzmiących dialogów i oderwania od ról. Filmu którego targetem byłyby komisje filmowe, a nie szeroka widownia i przez co filmu niknącego już z kin po tygodniu (Róża).

A jakim filmem jest historia grupy Paktofonika? Na pewno nieprawdziwym z historią. Wystarczy przejrzeć biografie zespołu w Internecie i już niezgadzają się nam fakty. Nie jest więc filmem biograficznym. Streszcza bogate w wydarzenia pare lat w jednym filmie, no cóż, takie jest prawo autora, szkoda tylko, że nagle każdy widz stanie się ekspertem w dziedzinie hip-hopu. Za zgodność z prawda Jesteś bogiem dostaje na samym wejściu minusa. Co jest dalej?


Dalej jest tylko lepiej. Punktuje zwłaszcza obsada. W poszczególnych scenach aktorzy świetnie naśladują oryginalne głosy i ekspresję sceniczną (świetne fragment Plus i Minus i Powierzchnie Tnące) sprawiając, że nawet żaden fan nie powinien się przyczepić.

Jesteś bogiem to średnio-dobry film. Takie 3 i pół. Pomimo starań aktorów poszczególne sceny nie wyrażają żadnej głębi, wyraźnie widać, że zabrakło jeszcze z pół godziny filmu na bardziej wyrazisty film. Wyraźnie widać kreowanie Piotra na nowego bohatera. Bohaterowie nie potrafią docenić prawdziwej pomocy(oczywiście filmowej, w rzeczywistości ich menadżer to podobno też cwaniak), nie prowadzą między sobą żadnych dialogów, widz jeśli nad tym się zastanowi odnosi wrażenie, że ich spotkania wynikają z łapanki, a nie rodzącej się przyjaźni.


Wspólne włamy i wizyty w mieszkaniach to za mało. Brakowało jakiejś szczerej sceny, gdzie wyrazili by swoje nadzieje i plany.
Ja rozumiem, że Ślunsk ich przygnębia,ale nie chcą nic zrobić by poprawić swój status materialny. Włóczenie się i jaranie blantów to nie rozwiązanie.

Zmieniając trochę temat.W kinie obok mnie były 2 grupy szkolne śmiejące się z każdego przekleństwa i komentujące większość scen. Brawo nauczyciele za wybór filmu. Chociaż w sumie dobrze, to trochę bardziej życiowe niż film o Papieżu. Kciuk w górę.

O ścieżce muzycznej nie ma co mówić. Właściwie nie istnieje. Utwory PFK to po prostu element spajający fabułę i niepojawiający się jako tło dla przedstawionych wydarzeń. A szkoda. Sądzę, że dałoby się poprosić grupy zaprzyjaźnione o udostępnienie utworów i stworzenie prawdziwie przełomowego filmu. O beznadziei blokowisk, wyrwaniu się do lepszego świata, rapowaniu o tym co ważne, a nie o tym, że "psy łapią za niewinność". Niewykorzystana szansa.


Sam filmowy wątek samobójstwa Magika uważam za nielogiczny. Reżyser nie zajmuje strony w sporze co spowodowało taki rozwój wypadków- choroba psychiczna czy problemy. Filmowy odpowiednik jest jednocześnie zagubionym marzycielem, wiecznie proszącym o pieniądze, jak i facetem, który stara sobie poradzić z wcześnie poznaną rolą ojca i żywiciela rodziny.
Po czym skacze, gdyż (mówię oczywiście o filmie) podczas Wigilii nie próbuje nawiązać urwanych relacji z żoną, a ta potem nie odbiera jego telefonów.
Świetny bohater do naśladowania.


Historia (jako tako przedstawiona) grupy zawartej Paktem przy dźwiękach z głośnika tak jak napisałem wcześniej nie jest wybitna.
To, że jest rewelacją na festiwalach świetnie pokazuje poziom naszego kina, które leży i kwiczy.
Żebracze budżety, niedokładność w kręceniu (filmowcy zostawili w filmie kolejno:antenę eNki,mikrofon w scenie ślubu, nową Astrę, plastikowe okna, złe plakaty), rozbuchane ekipy filmowe. Na dodatek nie chce pomóc nawet państwo, PISF rzuca twórcom ochłapy śmieszne w porównaniu z pomocą z czasów PRL.
Nie chcę gloryfikować starego systemu, ale jak na ironię wtedy nawet filmy reżyserów wrogo nastawionych do systemu miały większy budżet i zaplecze. Nie rozumiem tego zupełnie.


Na koniec klasyk,bo nawet z CGI mogłoby być gorzej:

poniedziałek, 24 września 2012

500 days of Summer - wiele dni Lata, nie miłości

Jakby tego nie ignorować, nadeszła już jesień. Dzień nie kończy się już o 22, by pobiegać przywdziewa się bluzę, a liście .... No sami rozumiecie.
Korzystając z atmosfery przemijania i melancholii warto obejrzeć coś z sercowego repertuaru.
Szukamy, szukamy, wreszcie trafiamy. 500 dni miłości brzmi przecież super.Pół tysiąca dni i nocy to mnóstwo czasu na związek, a miłość to już w ogóle cud, miód i bajka. I w tym momencie jesteśmy brutalnie uziemieni, to nie jest komedia romantyczna. Tłumaczenie mijające się z prawdą sugeruje słodki i banalny film, nie pewnego rodzaju dramat(spokojnie, nie taki jak Symetria albo Hamlet). 500 days of Summer zgniata nam serce, przegania motyle z brzucha, boleśnie prostuje ugięte kolana.


I bardzo dobrze. Dzięki temu jest to naprawdę dobry film, pełen scen do rozpamiętywania, paru piosenek do znalezienia i niezbędny w sytuacji kiedy znajomy/znajoma znajdzie się w dołku.
Zawsze lepiej jest pokazać, że ktoś ma gorzej.

Ale o co chodzi z tym całym Latem? Otóż scenariusz jest zbudowany wokół love-story Toma i Summer (Joseph Gordon-Levitt i Zooey Deschanel ), oraz przedstawia 500 dni znajomości. Od pierwszego spotkania do ostatecznego końca.
Prowadzony jest przy tym nieszablonowo. Poleciłbym ten film chociażby za montaż, bardzo pomysłowy i zmuszający nas do ciągłego skupienia. Dni mieszają się ze sobą, często pokazywane są niechronologicznie by lepiej przedstawić daną sytuacje. Montaże idealnych chwil przeplatają się ze sobą, by w końcu pokazać pierwsze zawody i sprowadzenia na ziemię.


Historia w której to Tom, a nie Summer jest poszkodowanym to wiadro zimnej wody na rozpalone pary, oraz marzycieli. Naiwny facet i pozbawiona skrupułów dziewczyna nie jest oklepanym schematem. Zwłaszcza kiedy jesteśmy świadkami ich relacji i widzimy jak świetnie do siebie pasują. Widzowie szczerze im kibicują, na przekór logice Summer, która przeminie w życiu Toma, tak jak udane lato.

Wielu zwraca uwagę na dzielone sceny. Pod koniec filmu narracja podąża bardziej za Tomem i ukazuje efekt rozmyślań każdej żywej istoty : rozmyślanie co by było, gdyby... Sceny nadzieje/rzeczywistość to ciekawy akcent, chociaż żadna rewolucja. Po prostu troska o detale.


Do obejrzenia zachęcam wszystkich, którzy nie znoszą prostych historii i lubią być zaskakiwani. Tu nie będzie księcia z bajki albo głupich kłótni i powrotów.
500 dni miłości to dobry film o pogodzeniu się ze stratą i przemijaniu. Z pewnością podsunie wiele trafnych wniosków.

The Hunger games -igrzyska, które warto obejrzeć

Pojęcie dyktatury i podziałów społecznych to szeroko eksploatowany temat, zdolny pomimo obecności od 1516 roku ("Utopia") wciąż być omawiany i przedstawiany w nowatorski sposób.
Niektórzy wręcz lubują się w rozmyślaniu jak już za pare, parenaście lat Rząd przejmie nad wszystkim kontrolę, podzieli ludzi według możliwości twórczych, sprowadzi niesprawiedliwość i oczywiście w głębi będzie przeżarty korupcją i nepotyzmem.
W wyniku kryzysów zostaniemy wtłoczeni do zamkniętych obozów, bez możliwości zmiany położenia i sprowadzeni do mało wykwalifikowanej siły roboczej.
Powieści i filmów tego typu jest multum. Ja polecę wam Philipa K. Dicka i Wellsa. Po znalezieniu ich dzieł z pewnością sięgniecie również po inne, mniej znane.


Ale oczywiście to nie post o "rychło" nadchodzących zmianach i niewolnictwie lecz o filmie. Filmie na kanwie książki. Niestety bardzo spłyconym, w wyniku czego pozbawieni jesteśmy szerszej otoczki filozoficznej i moralnej całej fabuły.
W pewnym sensie to dobrze. Igrzyska Śmierci z pewnością trafiają do widowni. Są zrobione dobrze, zmontowane przyzwoicie, i dla osoby który nie zna pierwowzoru całkiem nowatorskie.
Według wielu recenzentów dawno nie mieliśmy tak brutalnego i bezpośredniego filmu dla szeroko rozumianej młodzieży. Wylosowani spośród swoich dystryktów (podział społeczny o którym mówiłem) bohaterowie, zmuszeni do walki o przetrwanie na arenie nie cofną się przed niczym. Pomimo startu parami wiedzą, że wygrać może tylko jeden co sprawia, że kombinują, nieustannie polują i odwiecznie stoją przed dylematem : "kiedy zabić swojego towarzysza,czy jeszcze mi się przyda?". Przyznacie, że mało takich historyjek.


Jako wielkie tło fabularne stoi oczywiście wyzwolenie całego świata, pokonanie tyranii i stworzenie symbolu. Tu już nie ma żadnych rewelacji, gdybym chciał obejrzeć film o walce z systemem to bym obejrzał Człowieka z Marmuru.
Igrzyska to film akcji. Bardzo dobrej, chociaż czasem naciąganej akcji. Żałuję, że nie pociągnięto niektórych wątków dalej, chociaż mam nadzieję,że po sukcesie jaki odniósł wkrótce powstanie sequel, w przeciwieństwie do Eragona i Narnii, których ekranizacje umarły śmiercią naturalną.
Traktuje o przyjaźni, wierności i tych wszystkich wartościach, których wymaga się od literatury młodzieżowej. Przy okazji nie odrzuca grą wschodzących aktorów, natomiast kreuje całkiem dobre role (Katniss) . Do pomocy zatrudniono paru epizodycznych profesjonalistów, a przez chwilę po ekranie śmiga nawet Lenny Kravitz .


Po obejrzeniu filmu przeczytajcie książkę. Jeśli zrobicie na odwrót możecie się zawieść, tak jak zrobiło wielu fanów. Na całe szczęście sukces kasowy sprawił, że konieczne były dodruki więc Igrzyska znajdziecie teraz wszędzie. Oglądać i czytać !

piątek, 21 września 2012

Symetria, skrańcujesz bajerę, odgibiesz piętnastaka i będzie gicior ziomek.

Filmy,filmy,filmy.
W rankingach na najlepsze w historii, wysokie miejsca najczęściej zajmuje Zielona Mila : Link do rankingu Filmwebu
Film o czarnoskórym olbrzymie zdolnym paranormalne leczyć i wchłaniać zło, w sytuacji kiedy zostaje skazany na śmierć po niesłusznym oskarżeniu, zdobył wiele nagród i liczne grono fanów.
Nie zwracają oni na absurdalną ilość nielogiczności, denny scenariusz, Toma Hanksa z wiecznie jedną miną i chociażby to, że każdy widzi niesłuszność oskarżenia ale i i tak muszą go zabić. Takich filmów nie lubię. Są naiwne.


Zaskoczeniem ostatnich tygodni została dla mnie Symetria. Dzieło niskobudżetowe, ocierające się o pracę na koniec studiów, mimo to z paroma znanymi aktorami, tak samo jak Zielona Mila dzieje się w więzieniu pośród klawiszy i skazanych.

Dla głównego bohatera nowy świat jest szokiem. Nie jest wyidealizowanym magicznym murzynem, to inteligent, na dodatek źle rozpoznany podczas wizji rzekomy sprawca napadu i nieumyślnej śmierci. Absolwent studiów znajduje się w sytuacji zgoła odmiennej od dotychczasowej. Próby wyciągnięcia go z aresztu przed adwokata palą na panewce, a niegościnne środowisko więźniów zmusza do wiecznej walki.
By nie być "frajerem" główny bohater przechodzi przemianę i z uległego kota staje się w końcu poważanym "grypserem". Odrzuca nawet szybszą możliwość powrotu na wolność, gdyż świat z którym obcuje po prostu go wchłania. Nie w idiotyczny sposób kusi lub omamia. Po prostu "tu jest inaczej" jak mówią bohaterowie dramatu i w grę wchodzi nawet większe dobro.


W Symetrii nie ma naiwnych strażników. Są klawisze sprzedający osadzonym informacje kto "lubi dzieci" i próbujący również jakoś przeżyć, czasem sobie dogadzając. Przymykają oko na więzienne sądy i kontrabandę.
Symetria to z pewnością mocny film. Szary, przygnębiający, skłaniający do myślenia i budzący w nas obawę, że nas też to może spotkać. Zresztą bardzo dobrze zrobiony. Nagrany w stylu teatralnym, koniecznie bez happy-endu, ze sztywnym podziałem na sceny to prawdziwy dramat. Na dodatek z dobrze napisanymi i nagranymi dialogami, co przecież w polskich filmach jest niezwykle trudne, większość filmów i seriali jest niesłyszalna.


Jeśli jesteście już znudzeni cukierkowością i przesłodzeniem jakie panuje naokoło polecam Symetrię. To film na zbliżające się zimne wieczory.

niedziela, 16 września 2012

Cabin in the woods - czyżby typowy horror dla nastolatków?

W ostatnim komentarzu zamieszczona była prośba o więcej filmów zagranicznych. W porządku, dzisiaj nie będzie znęcania się nad rodzimą kinematografią. Zamieszczajcie więcej swoich komentarzy i piszcie do mnie na paulobor@interia.pl .Wszystkie wasze sugestie będą mile widziane.

Jeszcze niedawno zasypywani byliśmy kolejnymi produkcjami mającymi na celu zapędzić nas do ciemnych sal, dać się zamknąć i ... nie,nie zgładzić, lecz przepełnić strachem i napchać trochę kieszenie filmowców.
Filmy podsuwające nam kolejne kataklizmy (2012 ) , epidemie (Contagion) , czy armie zombiech (nie każcie mi wymieniać) mają oczywiście swoje podstawy w dawnych horrorach z lat 80. i 90. Produkcje te oparte były na lalkach, gęstej atmosferze tajemnicy i najczęściej młodych bohaterach odkrywających straszliwą zbrodnię.

Jak wszystko co masowe część z nich przepadła w zakamarkach dziejów, jednak część, z najlepszymi schematami, wciąż jest powielana. Jak wyjść z tłumu? Jak zaoferować coś nowego widzom karmionym wciąż tą samą nieświeżą (dosłownie) papką?



Tak, wreszcie mamy porządną kpinę z wszelakiej maści horrorów i kina młodzieżowego. Kpinę głęboko ukrytą, wręcz niezauważoną przez recenzentów i widzów.
W sytuacji kiedy jest brak wylewających się z ekranu gagów , a jedynie podsuwanie nam "materiału źródłowego" część patrzy na Domek w lesie jak na horror klasy C lub D.

A nawet jako horror jest całkiem niezły. Nie jest straszny, gdyż mało który horror naprawdę jest straszny, za to w paru momentach sprawia, że wyrzucilibyśmy popcorn w powietrze, albo dziewczyna siedząca obok złapała by nas mocniej za rękę. Wywołanie szoku działa o wiele sugestywniej, niż epatowanie zombie i blisko mu chociażby do REC'a.
Sama parodia też jest misternie zbudowana. Kolejny raz możemy zobaczyć tak oklepane postacie jak sportowiec-durna blondynka-nerd-cnotka ,że sami twórcy każą nam zwrócić uwagę jak bardzo ten motyw jest eksploatowany.
Podobnie dzieje się z innymi motywami, które łatwo znaleźć na stronach o "prawdach z horrorów" ,takich jak chociażby rozdzielanie się lub ucieczka przed kaleką. No i dochodzi oczywiście wiecznie jarający koleś z tekstami godnymi mędrca z gór, którego nikt nie słucha lecz łaskawie toleruje. Serio, znacie kogoś takiego?


Cała historia ciekawie przeradza się z zupełnie inny wątek, pojawiają się nawiązania do Resident Evila,a następnie jesteśmy uraczeni zupełnie niespodziewanych obrotem spraw. Serio, końcówka tego filmu to jeden z atutów Domku w lesie, a wyobraźni zazdroszczę scenarzystom. Nie będę psuł wam zabawy.

Cabin in the woods warto obejrzeć. Gra aktorska jest całkiem przyjemna, w jednej z ról Thor czyli Chris Hemsworth , nic nie żenuje ,o co niełatwo tak podchodząc do zagadnienia horrorów. Autorom udało się doskonale budowanie napięcia podczas najważniejszych scen i wplecienie pozornie reality-show w całą tą fabułę. Brawa dla reżysera za wreszcie ...świeże podejście do tematu filmu o umarlakach. Polecam



PS: W jednej ze scen pojawia się jednorożec i masakruje ludzi. Znak jakości za to.

sobota, 15 września 2012

Kompania braci - "dziadku, byłeś bohaterem?; -"nie,ale byłem w kompani bohaterów"

Dzisiaj bardziej serialowo. Obraz wyprodukowany przez HBO, przy budżecie 120 mln dolców, to całkiem porządne kino akcji. O ile za tasiemcami nie przepadam, to seriale wydawane w małych, ściśle określonych seriach są pewną gwarancją jakości. Po prostu w tych 10,czy 12 odcinkach muszą zmieścić wszystko i nie okaże się, że pomysł już się wypala.

Kiedy następnie okazuje się, że serial jest robiony przez ekipę Szeregowca Ryan'a , a dodatkowo filmowcy w jednym tylko odcinku odpalili więcej ładunków wybuchowych niż w całym powyższym filmie , na twarzy może zagościć tylko uśmiech.


Kompania braci to niewątpliwie ambitne kino. 10godzinna opowieść o żołnierzach z kompanii E ,jednej z najlepszych formacji II W.Ś. wciąga i przypomina te wszystkie lata dzieciństwa z wyidealizowanym obrazem wojny i chęcią bycia żołnierzem.
Serial jest zrobiony świetnie pod każdym względem. Począwszy od podkładu muzycznego, piekielnie dobrze komponującego się z wydarzeniami, skończywszy na efektach specjalnych wszelkiej maści.
Pomimo dobrania do ekipy naturszczyków gra aktorska reprezentuje wysoki poziom. Ani razu nie uśmiechamy się pod nosem lub wątpimy w rozterki moralne bohaterów. A tych jest bardzo wiele.
Scenariusz oparty na książce pod tym samym tytułem skupia się na losach dużej ilości żołnierzy z kompanii Easy. Jednak fabułę prowadzi mała ich garstka, akażdy odcinek to pewien wycinek całej historii. Najciekawsze zdarzenia, anegdoty, po prostu esencja danej chwili.
Dzięki temu nie jesteśmy przytłoczeni zbyt dużą ilością wątków, ale i nie mamy wrażenia, że cała wojna kręci się tylko wokół paru osób. Narrator nie pozwala nam spojrzeć za kulisy. Tak samo jak nasi bohaterowie (tu w znaczeniu podwójnym, kompania była nazywana bohaterską) nie wiemy kto nas ostrzeliwuje, kiedy przybędzie wsparcie i co z celem misji.


Po spędzeniu najlepszych lat młodości przed komputerem los 506 pułku znam już na pamięć. To bohaterowie większości filmów wojennych i gier. Nieważne co znacie, Szeregowca Ryan'a, Bitwę o Ardeny, najróżniejsze Medale i Call of Duty. Każda znacząca operacja w Europie gościła tych żołnierzy, stąd potencjał na scenariusz był naprawdę niezły. Oglądając serial i znając historię można czuć się jak w domu. Widzimy Normandię, walki o Carentan, słyszymy o Saint-Mere-Englise, kryzys podczas Market Garden i wreszcie zimowe walki pośród lasów ardeńskich. Kawał historii i drogi.

Ale Kompania braci to nie tylko wybuchy i akcja. To również ofiary, pytania o sens wojny i pokazanie braterstwa w trudnych sytuacjach. Chwała również za odcinek dotyczący sytuacji w Niemczech, obóz koncentracyjny i problemy z poradzeniem sobie po walkach.

Podsumowując.
Jeśli wciąż wam mało wojny albo jeszcze nie widzieliście Kompani Braci ,serdecznie polecam.

czwartek, 13 września 2012

Wyjazd integracyjny , kolejny wymiot komediopodobny

Po obejrzeniu co ambitniejszych filmów ostatnich lat ,nakręconych w tym pięknym kraju nad Wisłą ,już myślałem, że nic mnie nie zadziwi.
Tu na scenę wkracza Wyjazd integracyjny.


Nie mam zamiaru zgłębiać się w dorabianą na siłę ideologię filmu dotyczącą szeroko rozumianych wyjazdów i konferencji. Wyjazdów ,które jak wynika z materiałów prasowych to tylko chlanie, jaranie i szeroko rozumiana integracja.

Ja skupie się na walorach filmu. Po raz pierwszy od dawna nie oglądałem kompletnego dna. Pomimo pierwszego złego wrażenia Wyjazd wychodzi pod koniec na prostą i nawet kończy się w tonie refleksyjnym. Spore zaskoczenie jak na durną komedyjkę o pracownikach z korpo Polish Lody.
Tak, wystarczy przecież powiedzieć to na głos i już widownia się śmieje. Uwielbiam ten głęboki humor z przesłaniem.
Mimo paru przemyśleń dotyczących zaprzedania duszy firmie brak fabule wyraźnego kopyta i podłoża emocjonalnego. Raczej skupia się na pościgu Frycza i Karolaka (znacie moje zdanie o nim) za Glinką ,zresztą całkiem uroczo grającą. Cała triada napędza w teorii fabułę i sprowadziłaby ją do komedii romantycznej gdyby nie postać grana przez Tomasza Kota.
Na tle jednowymiarowych postaci i ciosów w serce widza w postaci granej przez Figurę wyróżnia się wyśmienicie i sprawia, że cały jego wątek jest całkiem strawny.


Reżyser niewątpliwie miał szerszą wizję filmu czego dowodem są wstawki z Norwegami, epizod Halamy, czy monolog Zbrojewicza, jednak nie wpływają one na ostateczny werdykt.
Czy Wyjazd integracyjny to zły film? Tak. Ale nie aż tak zły jak ocenili go recenzenci. Niewątpliwie najlepszy z najgorszych. Nie obraża naszego umysłu, nie wywołuje zażenowania i złości z racji marnowanego czasu.
Nie poleciłbym go nikomu ale pamiętajmy- mogło być gorzej.

niedziela, 9 września 2012

Stawka większa niż śmierć, niestety budżet mniejszy niż być powinien

Sam nie wiem od czego dzisiaj zacząć. Film Patryka Vegi ze scenariuszem Pasikowskiego wzbudził we mnie mieszane uczucia.
Dla tych co widzieli serial i byli jego entuzjastami (leci co jakiś czas w telewizji gdyby ktoś chciał się zainteresować) film będzie bolesnym przeżyciem. Kloss AD 2012 bywa żałosny , groteskowy i po prostu boli. Musimy go również bardziej rozpatrzeć jako film Vegi (autor przeboju Ciacho- ta dam !), niż Pasikowskiego. Sam scenariusz nie jest zły. Jest ciekawą wariacją na temat położenia Bursztynowej Komnaty i losu nazistów po upadku Trzeciej Rzeszy. Aż szkoda, że nie pociągnięto akcji w tym kierunku i nie wykorzystano dobrych aktorów ( Olbrychski, Karewicz, Mikulski) do zagrania więcej scen.
Zamiast tego mamy Kota, Żmudę-Trzebiatowską (iście Oskarowa rola) i Adamczyka (broni się dobrze nasz Karol vel Papież vel Chopin vel Lars Rainer). No i ....uwaga...
Mecwaldowskiego i Karolaka!

W iście Hollywoodzkiej historii(ale nie oprawie), mamy zarówno wielką miłość, tajemnicę, skarb i oczywiście powrót bohatera na scenę.
Film wreszcie nie jest do końca przegrany. Broni się i nawet próbuje odpowiadać ogniem. Co jakiś czas wręcz pluje ,jednak nie zmienia do faktu, że na koniec i tak nie trafia i pada na deski.
Wg mnie mógł tu trochę zawinić budżet. W sytuacji kiedy epopeja narodowa : Bitwa Warszawska , ma mniejszy budżet niż film prywatnego zachodniego reżysera bez zaplecza państwa, musi być trudno kręcić komercyjne filmy bez ogromnej ilości product placement i darmowych plenerów w sercu Warszawy.
Boli wiele rzeczy. Począwszy od wybuchów (jest ich całkiem sporo) ,poprzez efekty specjalne, kończąc na komputerowych. Czy naprawdę Tomasz Bagiński nie mógł zaofiarować pomocy i stworzyć pare ładnych animacji w wolnej chwili? Eh...
Ona już wie, że kiepsko gra.


W sytuacji kiedy mamy do czynienia z filmem wojennym przydałoby się trochę plenerów i walk. Biedna i stara wersja serialowa tu broni się doskonale, wzbudzała o wiele więcej napięcia i emocji
Film rujnuje według mnie duet Kot-Trzebiatowska. Większość żenujących scen jest właśnie ich zasługą. Naprawdę nie było innych, dobrych aktorek? Na dodatek gra 17-latkę (sic!!!). Jak chcecie zobaczyć 17-latkę wpiszcie sobie w google "Sara- Agnieszka Włodarczyk". Tak powinna wyglądać postać Elzy.

Z niecierpliwością czekam na kolejny płód Patryka Vegi. Jedynym plusem jest postać młodego Brunnera w roli Adamczyka . Nie ratuje filmu ale miło widzieć, że nie jest beznadziejny.

Kac Wawa , ale bardziej pasuje kac-kupa

Dorwałem się do paru polskich produkcji ostatnich miesięcy, które z lubością właśnie oglądam. Z racji wczorajszego melanżu uznałem, że na pierwszy ogień pójdzie zaista kaszanka - Kac Wawa.
W końcu ten jakże oryginalny i niczym nie skopiowany na chama znikąd tytuł filmu powinien świetnie pasować do obecnych podczas podczas kaca nieodłącznych towarzyszy :
kac-beki i kac-humoru.

Rzadko odwołuję się do ocen na Filmwebie, jednak ......ocena 1,7 coś znaczy. Zważywszy nawet na to, że mnóstwo trolli daje mu 9 i 10 po czym wywołuje dyskusję na temat wartości filmu i to , że już czekają na wersję BR. Ocena 1,7 na 10 to spory wyczyn. Chylę czoła.
Żarty żartami ale Kac Wawa to chłam. Kawał ścierwa bez wartości. Tu nawet nie chodzi o to, że film jest głupi, źle zrobiony, odmóżdża albo żenuje. Go nie ma sensu oglądać. Po prostu.

Ok, w zamierzeniu to miał być film rozrywkowy idealny do pójścia z kumplami na piwko albo do odpoczynku po ciężkim tygodniu pracy. Ale dejm, jak można wypuścić twór filmopodobny ze szczątkami scenariusza, brakiem logiki, i uwłaczający aktorom? Już nawet pomijam to , że pierwsze minuty filmu to gównianie prowadzona kamera, przypominająca sposób w jaki amatorzy jak ja kręcą coś komórką, a gra aktorska Szyca i sposób prowadzenia "dialogu" sprawia , że widzowie już wiedzą, że wdepnęli. Pomijam też kwiatki w stylu "główny bohater- agent CBŚ, jego kumpel -diler prochów ze Śląska".
Pominę również obecność Pałacu Kultury w co drugim ujęciu, tak jak to ,że bohaterowie sikają w filmie na Palmę ,gdyż jak stwierdzają "zawsze po pijaku trzeba znaleźć drzewko", oraz to ,że jedyne zdjęcia plenerowe kręcono na Starym Świecie i Marszałkowskiej.
Główny bohater filmu- limuzyna xxl. Zobaczycie ją wiele razy.

Aż żal wspominać również o braku, lub namiastce scenariusza lub zrzynkom z Kac Vegas. Nasi aktorzy starają się jak mogą, ale chyba część czuła, że coś tu nie gra. Poza tym....musieli widzieć film przed premierą, współczuję im konieczności ponownego obejrzenia go z mediami w trakcie premiery.
Dobra. Żeby nie było, że tylko narzekam. Z chęcią oceniłbym coś na tak, i docenił walory, ale naprawdę ich tu nie ma. Jeśli ktoś uważa inaczej- proszę o kontakt. Z chęcią poznam osobę która ma ulubioną scenę albo dialog z Kac Wawy. Może po prostu mam złe nastawienie?


PS: Zapomniałem wspomnieć, że wpada tu również na moment Karolak i Koterski. Niestety żaden z nich nie ma nawet najmniejszego wpływu na fabułę, ich występy nic nie oferują i spokojnie film można by wyciąć z połowy scen i tak byłby taki sam. Pacjent umarł.