poniedziałek, 24 września 2012

500 days of Summer - wiele dni Lata, nie miłości

Jakby tego nie ignorować, nadeszła już jesień. Dzień nie kończy się już o 22, by pobiegać przywdziewa się bluzę, a liście .... No sami rozumiecie.
Korzystając z atmosfery przemijania i melancholii warto obejrzeć coś z sercowego repertuaru.
Szukamy, szukamy, wreszcie trafiamy. 500 dni miłości brzmi przecież super.Pół tysiąca dni i nocy to mnóstwo czasu na związek, a miłość to już w ogóle cud, miód i bajka. I w tym momencie jesteśmy brutalnie uziemieni, to nie jest komedia romantyczna. Tłumaczenie mijające się z prawdą sugeruje słodki i banalny film, nie pewnego rodzaju dramat(spokojnie, nie taki jak Symetria albo Hamlet). 500 days of Summer zgniata nam serce, przegania motyle z brzucha, boleśnie prostuje ugięte kolana.


I bardzo dobrze. Dzięki temu jest to naprawdę dobry film, pełen scen do rozpamiętywania, paru piosenek do znalezienia i niezbędny w sytuacji kiedy znajomy/znajoma znajdzie się w dołku.
Zawsze lepiej jest pokazać, że ktoś ma gorzej.

Ale o co chodzi z tym całym Latem? Otóż scenariusz jest zbudowany wokół love-story Toma i Summer (Joseph Gordon-Levitt i Zooey Deschanel ), oraz przedstawia 500 dni znajomości. Od pierwszego spotkania do ostatecznego końca.
Prowadzony jest przy tym nieszablonowo. Poleciłbym ten film chociażby za montaż, bardzo pomysłowy i zmuszający nas do ciągłego skupienia. Dni mieszają się ze sobą, często pokazywane są niechronologicznie by lepiej przedstawić daną sytuacje. Montaże idealnych chwil przeplatają się ze sobą, by w końcu pokazać pierwsze zawody i sprowadzenia na ziemię.


Historia w której to Tom, a nie Summer jest poszkodowanym to wiadro zimnej wody na rozpalone pary, oraz marzycieli. Naiwny facet i pozbawiona skrupułów dziewczyna nie jest oklepanym schematem. Zwłaszcza kiedy jesteśmy świadkami ich relacji i widzimy jak świetnie do siebie pasują. Widzowie szczerze im kibicują, na przekór logice Summer, która przeminie w życiu Toma, tak jak udane lato.

Wielu zwraca uwagę na dzielone sceny. Pod koniec filmu narracja podąża bardziej za Tomem i ukazuje efekt rozmyślań każdej żywej istoty : rozmyślanie co by było, gdyby... Sceny nadzieje/rzeczywistość to ciekawy akcent, chociaż żadna rewolucja. Po prostu troska o detale.


Do obejrzenia zachęcam wszystkich, którzy nie znoszą prostych historii i lubią być zaskakiwani. Tu nie będzie księcia z bajki albo głupich kłótni i powrotów.
500 dni miłości to dobry film o pogodzeniu się ze stratą i przemijaniu. Z pewnością podsunie wiele trafnych wniosków.

1 komentarz:

  1. Masz rację bardzo fajny i wciągający film :) nadaje trochę dystansu jeżeli komuś go zbraknie. Możesz więcej takich filmów komentować, chętnie je obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń